poniedziałek, 28 marca 2011

Jeden zdaje się mało.

Ponieważ jeden post dość żałośnie wygląda na blogu, to wrzucam drugi. A co! Archiwum jest, wykorzystać je trzeba.

Tekst z piwnicy, ale jeszcze niezbyt stęchły... 




DER NEUE C-VIER

W ostatnim czasie wszystkie gazety zastanawiają się nad tym, czy upadnie strefa euro, a wraz z nią Unia Europejska. I pomimo, że nigdy nie mogłem i nadal nie mogę nazwać się eurofobem to w razie rozluźnienia więzów między europejskim krajami nie będę jakoś szczególnie płakać. Nie, nie chodzi o to, że Komisja Europejska co rusz wprowadza idiotyczne przepisy i ograniczenia, ale o to, że jako obywatel Unii jedynym plusem jaki odczuwam w czasie podróży to brak sprawdzania paszportów na przejściach granicznych między krajami zaliczanymi do strefy Schengen. Ale przecież nie trzeba być w Unii by uczestniczyć w tym układzie.
Tak naprawdę jedynymi, którzy zyskują na istnieniu Unii poza polskimi rolnikami, którzy od kilku lat bezustannie przesiadają się z rowerów na skutery i bułgarskimi prostytutkami, które by znaleźć się w Niemczech muszą tylko pokonać granicę swojego kraju z Węgrami są wielkie, globalne lub paneuropejskie firmy, które zmieniają Europę w jeden nie różniący się niczym śmietnik. Kiedyś każdy kraj europejski miał swoje niepowtarzalne cechy. Anglia – mgłę, kopalnie, huty, stocznie oraz puby. Francja – pobocza zastawione przez zepsute samochody rodzimej produkcji i grzebiących przy nich mężczyzn w beretach i z wąsami. Włochy – protestujących na ulicach komunistów, rozpasaną na każdym szczeblu administracyjnym korupcję oraz trupy pozostawione przez camorrę w przydrożnych rowach. Niemcy – Heinzów i Helmutów przemieszczających się po uporządkowanych do bólu miastach, po pozbawionych jakichkolwiek nieczystości ulicach, w swoich lśniących od nowości Mercedesach i BMW.
Niestety rozprzestrzenianie się Unii Europejskiej spowodowało, że jedyne co teraz może zobaczyć podróżujący po naszym kontynencie to wyglądające wszędzie tak samo stodoły dyskontów, porozstawiane na większych i mniejszych przedmieściach blaszane prostopadłościany supermarketów oraz jeszcze potężniejsze konstrukcje magazynów i centrów logistycznych. Przenosząc się w mgnieniu oka ze Strykowa pod Frankfurt, Lyon czy Barcelonę można się nawet nie zorientować, że przebyło się setki czy tysiące kilometrów. Wszystko wygląda tak samo.
Dodatkowo wchodząc do sieciowego sklepu, gdziekolwiek w Europie spotyka się tylko i wyłącznie te same marki, które sprzedają nowy standardowy europejski smak.
I właśnie teraz mogę przejść płynnie do nowości motoryzacyjnej zaprezentowanej niedawno na polskim rynku i za której kierownicą spędziłem ledwie 2 godziny. Citroen od zawsze był tak inny od, nawet francuskich, konkurentów jak żabie udka skropione świeżym sokiem z cytryny od świńskiej golonki z niedokładnie ogoloną szczeciną. Smak pieszczący podniebienie, a nie „zapchaj-żołądek” przy okazji picia piwa.Nowy Citreon C4 jest dłuższy, szerszy, cięższy, lepiej wyposażony i wykończony od swojego poprzednika. Postęp jest naprawdę olbrzymi. Ale przy okazji jest też mniej kosmiczny, mniej szalony, mniej citroenowski od starego modelu. Tak naprawdę C4 bardziej przypomina teraz solidnego niemieckiego kompakta z Wolfsburga, Rüsselsheim czy Koloni. Niektórzy pewnie cieszą się z tego powodu. Tyle, że według mnie jest to też jego największą wadą. Fakt, zawieszenie nadal jest miękkie i w czasie podróży osoby z osteoporozą nie muszą się bać, że od wstrząsów rozpadną im się panewki biodrowe, ale w czasie jazdy nowym kompaktem Citroena cały czas miałem wrażenie, że nie siedzę we francuskim samochodzie. Wszystko w nim jest zbyt grubo ciosane, proste i oczywiste. 
Wszystko jest tak bardzo niemieckie! Teraz wydaje się, że C4 składa się z jednego bloku metalu, a nie z tysięcy drobnych części, połączonych setkami tysięcy malutkich śrubek, z których każda może zacząć grzechotać, a nie czyni tego tylko dlatego, że zamiast pijących na okrągło wino żabojadów skręcał je jakiś porządny muzułmanin z północy Afryki szukający szczęścia w nowej ojczyźnie i któremu nie przyszło jeszcze do głowy by zorganizować jakiś zamach.
Nowe C4 to teraz minimum 1200 kg nie awangardowego designu, a dobrze wyposażonej solidności z niezbyt szybkimi benzynami lub jak zwykle kulturalnymi dieslami w atrakcyjnych cenach – przynajmniej do 31.03.2011 jak wynika z „gwiazdki” w cenniku. Tylko, nie wiem jak wy, ale ja wysiadając z Citroena marzę o tym by być upaćkanym w brie i camembercie, a na podeszwach butów mieć foie gras, a nie śmierdzieć speckiem i piwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz