poniedziałek, 28 marca 2011

Podniecenie blogera

Czy każdego kto ma blog, tak bardzo podnieca jego funkcjonowanie i wrzucanie kolejnych tekstów?

Archiwum nie małe...no to pierwszego dnia  post no 3.




Przez lata oglądając magazyny motoryzacyjne myślałem, że bycie dziennikarzem piszącym o samochodach to musi być to. Na koszt producenta wyjeżdżasz na Korsykę, południe Hiszpanii czy Portugalii dostajesz kluczyki do sportowego auta z silnikiem V8 i jeździsz po górskich lub nadmorskich drogach przez kilka godzin. Po wszystkim wracasz do kraju, znów na koszt producenta danego samochodu, by przepisując trochę danych technicznych z broszury, wcisnąć między słowa zasłyszaną marketingową ściemę i przyprawić to wszystko kilkoma ogólnikami od siebie. Wciskasz “wyślij”, et voila, oczekując na przelew z redakcji możesz spokojnie wygrzebywać resztki oliwek z bruzd w trzonowcach. Bajka.
Niestety, gdy 2 lata temu namówiłem redaktora naczelnego rossnet.pl do publikacji tekstów o samochodach sztormowe fale, wywołane kryzysem na rynku bankowym, zmywały w nicość kolejne koncerny motoryzacyjne. I dziś nie wiem czy to ja ciągle piszę tak słabe teksty, czy firmy motoryzacyjne nadal tkwią głęboko w kryzysie, bo zamiast na Majorkę czy Sycylię ostanie prezentacje nowych modeli polskie odziały Citroena i Opla organizowały w Łodzi i Warszawie. Wciąż nie wiem, gdzie tego na typu atrakcję zapraszają inne firmy, a to dlatego, że regularnie zaproszenia dostaję tylko od Citroena (regularnie czyt. drugi raz w ciągu roku), a zaproszenie od Opla było pierwszym.
Musicie wiedzieć, że tak naprawdę bardzo bałem się jechać na prezentacje Corsy A.D. 2011. Ale przecież pierwszego zaproszenia odrzucić nie mogłem. A nuż by więcej żadne się nie pojawiło? A wtedy wyśnione: ryczące V8, górskie drogi, oliwki i ośmiornice nie na mój koszt odeszłyby w zapomnienie. Moje obawy przed wyjazdem do Warszawy brały się stąd, że w bardzo nieodległej przeszłości małym Oplem jeździłem i o nim pisałem. Czyli co ja nowego będę mógł wymyślić? Szczególnie, że nie spodziewałem się też podstawienia do jazd testowych wyłącznie 192-konnych Cors OPC.
No i dużo się nie pomyliłem. Z pośród kilkunastu mieszczuchów Opla ten w wersji OPC był tylko jeden. A ponieważ nie jestem osobą, która wszędzie zrywa się pierwsza to podczas mojego flegmatycznego przemieszczania się z sali, w której odbywała się prelekcja, do miejsca odbioru kluczyków nie wyprzedził mnie jedynie reprezentant tygodnika “Moja proteza”. Spoglądając na zwisające, obok pani hostessy, kluczyki z opisem “diesel” wyciągnąłem rękę i przypadkiem wskazałem na ostatnią benzynówkę. Corsa z wolnossącym silnikiem, napędzanym etyliną, o pojemności 1,4 l i mocy 100KM. Sto koni w miejskim aucie! Każdy kto urodził się przed czasami, gdy granie na PlayStation stało się naturalną metodą spędzania wolnego czasu pomyśli, że takie auto musi być bardzo żwawe. I rzeczywiście jest. Ale tylko wtedy jeśli punktem odniesienia jest prędkość topnienia Arktyki. I przykro mi, nawet dyskotekowo-wiejsko-komiksowe malowanie w białe pasy nie pomaga. Tak naprawdę, powinno być ono zakazane, gdy auto nie ma minimum stu pięćdziesięciu koni. Inaczej w czasie startu spod świateł, gdy wyprzedza cię Daewoo Lanos czy Kia Shuma wyglądasz groteskowo.
Także auto z silnikiem diesla  o mocy 95KM i oznaczeniem EcoFlex, czyli takie jakim jeździłem w zeszłym roku, nie zrobiło na mnie wrażenia. Tym razem mały dieselek wydawał się głośniejszy, wolniejszy i psujący się. Czerwone, noga na hamulec, zatrzymujesz się, wysprzęglasz, trach...cisza. W związku z posiadaniem systemu automatycznego włączania i wyłączania podczas postoju, na każdych światłach ogarniało mnie przerażenie, że silnik się zepsuł, a ja za chwilę w poczuciu wstydu opuszczę kabinę i stękając pchnę Corsę w kierunku najbliższego składowiska psich odchodów, potocznie zwanego trawnikiem.
Ale nie jest tak, że tegoroczna Corsa to tylko kupka jeżdżących wad. W końcu ktoś w Oplu poszedł po rozum do głowy i nawigację za 9000 zł, zastąpił taką, na którą kupując miejskie auto można sobie pozwolić. Miękkie, dające komfort zawieszenie to coś czego większość starzejącego się i tyjącego społeczeństwa poszukuje, aby ulżyć zwyrodniałym biodrom i kręgosłupom. Nowy przód z odświeżonymi światłami i grillem wygląda bardziej zadziornie i fajniej od poprzedniego zaś ilość pakietów stylistycznych dostępnych w opcji świadczy, że stary dobry i nudny Hans przeszedł już na emeryturę, a jego miejsce zajął nowy, młody Niemiec o imieniu Ahmed.
I choć, nawet po faceliftingu, mały Opel nie jest moim faworytem w klasie aut miejskich, to każdy rozważający zakup małego samochodu musi spoglądać nań jako na interesującą alternatywę. Ładne, zwinne, komfortowe. Może Tobie się jednak bardziej spodoba?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz