środa, 1 czerwca 2011


Nie ma to jak mieszkać we Francji! Nie, nie chodzi mi tu o język czy tradycje liberté, égalité, fraternité. Nie chodzi mi też o wino, bo chyba jestem tępakiem i każde czerwone wino smakuje mi jak czerwone wino, zaś z białym jego rodzajem sprawa, z mojego punktu widzenia, wygląda dokładnie tak samo. Może trochę zazroszczę im serów, bo zawsze, gdy pojadę do żabojadów objadam się nimi do nieprzytomności i nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, że nie zaliczają się one do produktów z gatunku light. Nie zazdroszcze też Francuzom samochodów, bo przecież jak bombowy Citroen, Renault czy Peugeot by nie był to do niemieckiej czy nawet włoskiej konkurencji jest im daleko. 
Choć z tymi samochodami nie jest tak do końca. Bo dziś im trochę zazdroszczę. Właśnie dotarłem do wiadomości, że francuscy dealerzy Renault by móc pochwalic sie jakąkolwiek sprzedażą zaczeli oferować Renault Clio z rabatami dochodzącym do 45%. I choć generalnie mały francuz jakoś szczególnie mnie nie uwiodł to jeśli rabaty na ten model obejmują też wersję R.S. to z chęcią wstąpię w szeregi najbardziej bojaźliwego narodu Europy. Dlaczego?


Współczuję każdemu, kto rozważa zakup nowego auta. Te niepokojące myśli, to kalkulowanie co się bardziej opłaca i na co powinienem wydać swoje pieniądze. Czy lepszy jest bogato wyposażony kompakt czy może golas o klasę wyższy? A może zamiast tego zdecydować się na szalonego hot-hatch’a? W końcu każdy ślini się na samą myśl posiadania 200 koni pod maską miejskiego maleństwa.
Niestety, gdy oczami wyobraźni widzisz już swój szeroki uśmiech odbijający się w lusterku wstecznym, gdy prędkościomierz przekracza 100km/h w czasie około 8 sekund, w głowie zaczyna chrząkać zdrowy rozsądek przez który dopadają cię najróżniejsze wątpliwości: czy w bagażniku zmieszczą się torby na dwu tygodniowy wyjazd w 4 osoby? Czy teściowa wgramoli się na tylną kanapę przez jedną parę drzwi? Czy przetransportuję telewizor, kosiarkę lub narty? A co jeśli pojawi się dziecko?
W końcu, gdy zdecydujesz się nie kupować samochodu z autohausu tylko niczym Herr Schmit wydać swoje pieniądze u dealera, wchłaniając przy tym nozdrzami tę niesamowitą mieszankę zapachów gumy, plastików, tapicerek oraz przepoconych garniturów sprzedawców, znów pojawiają się rozterki. Czy za kilka lat ten kolor wciąż będzie popularny? Benzyna czy diesel? Koreańczyk? Japończyk? Naprawdę to musi być Skoda?
Co z tego, że przejeżdżasz 12 tysięcy kilometrów w ciągu roku, wypełniając ankietę kiedy zamierzasz kupić nowe auto zawsze zaznaczasz opcję „nie wiem”, a siebie jako rodzica widzisz wyłącznie w najczarniejszych snach. I tak nigdy nie zdecydujesz się na czerwoną Alfę, jedyny silnik turbo jaki przychodzi ci do głowy to turbodiesel, a rodzaj nadwozia kombi. I wszystko to, tak na wszelki wypadek.
Niestety, ale muszę cię uprzedzić. Wybierając auto metodą co się bardziej opłaca staniesz się kolejnym z tych, którymi gardziłeś i zaklinałeś się, że nigdy tak nie postąpisz. Zdradzisz swoje ideały. Będziesz jak najlepszy kupel, który po zapoznaniu dziewuchy zapomniał o wychodzeniu na piwo. Będziesz jednym z tych, który kupuje samochód taki o jakim marzy jego drugi właściciel.
Niestety teraz wyjdzie, że się mądrze. Musisz wiedzieć czytelniku, że jeszcze nigdy nie kupiłem nowego samochodu. Tak naprawdę jedynym pojazdem jaki zdołałem zakupić w swoim życiu był używany miejski rower za 600 zł. Tak! Lubię jeździć po mieście na rowerze. Co więcej, po powrocie z ostatniej podróży do Francji, podczas której to poruszałem się w zasadzie wyłącznie komunikacją zbiorową, rowerem lub na własnych nogach, po zajęciu miejsca za kierownicą samochodu poczułem niechęć do tego rodzaju pojazdów. Bardzo krótkotrwałą niechęć, gdyż po chwili nastąpiło oberwanie chmury w czasie, którego zdołałem minąć i piechurów i rowerzystów, przemoczonych do suchej nitki. Ale jednak ziarenko jakieś zakiełkowało. A zatem co ja robię pisząc o motoryzacji?
Wszelką niepewność co do mojej miłości do samochodów rozwiałem jednak dość szybko. Wystarczyło ruszenie z miejsca Renault Clio Gordini R.S. Musiałem nim ruszyć jak najszybciej bo naprawdę trudno na nie patrzeć. Co prawda nie z każdej strony, bo zarówno z tyłu jak i niezależnie, z którego boku wygląda świetnie. Jest szerokie, muskularne, pełne mocy i niepretensjonalne. 
Przynajmniej z trzech stron, bo z przodu... Nieudane faceliftingi samochodów można policzyć na palcach jednej ręki. Jeden z tych palców zajmie właśnie małe Renault. Wiem, w tekście o Clio Grandtour napisałem, że nie wygląda źle, ale dziś rozumiem, że napisałem tak wyłącznie z jednego powodu. Mój gust doznał wówczas zaćmienia i nawet nie wiecie jak bardzo wstydzę się zdania: „Nowy przód wzorowany na Lagunie i Megane wygląda świetnie, szczególnie w ciemnych kolorach”.
Patrząc na Clio R.S. z przodu zauważasz, że ani piękny niebieski lakier, ani też ślady po wandalu z wałkiem malarskim, nie są w stanie zakryć szpetoty reflektorów i zderzaka. Poprzedni przód Clio było ostry jak brzytwa, zadziorny jak kibol przed meczem, a ten? Ten, wygląda jak pluszowy cocker spaniel ubrudzony roztopioną czekoladą.
Na szczęście, gdy siedzisz w środku jesteś bezpieczny. Bezpieczny i podniecony. Choć nie od razu. Podczas wszelkich parkingowych manewrów Clio R.S. zachowuje się jak mały miejski samochodzik. Sprzęgło działa lekko, wydech nie huczy. Dziwią może trochę ciężko kręcąca się kierownica ze znacznikiem środkowego położenia, widok szerokiego tyłka w lusterkach bocznych, twarde siedzenia i jeszcze twardsze zawieszenie, które daje się we znaki nawet podczas postoju, ultrakrótki skok lewarka zmiany biegów i niezwykle mocny hamulec ręczny. To wszystko nawet przeciętnie inteligentnej osobie bardzo skutecznie sugeruje, podpowiada, że prędzej czy później emocje się pojawią. No i pojawiają się, zdecydowanie szybciej niż mógłbyś się spodziewać.
Małe Renault wyrywa do przodu na każdym biegu niezależnie od obrotów. Dwa tysiące, gaz do dechy i mówisz: „Wow!”. Trzy i pół tysiąca i na myśl o solidnym płucu tego samochodu zaczynasz się zastanawiać, czy dobrze doczytałeś, że pod maską jest silnik bez turbodmychadla. Pięć tysięcy i jedyne słowa, które dajesz rade wypowiedzieć są tak niecenzuralne, że prędzej Pakistan przyzna, że wiedział gdzie mieszał Osama Bin Laden niż redaktor naczelny pozwoli mi je napisać.
A wszystko to przy cudownym akompaniamencie. Niesamowity ciąg przed siebie doprawiony jest bombowym, mocnym dźwiękiem. Przyciśnięte Clio dudni tak jakby chciało wystraszyć każdego, kto chce się z nim mierzyć. O tak, na wspomnienie doznań akustycznych podniecam się niczym nastolatek przechodzący obok sex shopu.
Trochę mniej podniecałem się w czasie jazdy tym samochodem. Ale nie dlatego, że jeździ źle. Raczej dlatego, że trzeba w nim bardzo uważać i gdy dociskasz pedał przyspieszenia musisz być czujnym. 200 koni, twarde zawieszenie i króciutki rozstaw osi, czyli najlepsza recepta na podskoki w stylu piłeczki pingoponowej. Do tego jeszcze rwący kierownicą na każdej nierówności przedni napęd. A, gdy do tego dojdzie jeszcze deszcz to od podskoków do lądowania w rowie wcale nie jest daleko. Powyższy opis dotyczy podróżowania po większej części naszego kraju, co można odbierać jako spory minus Clio R.S. Jednak, gdy w końcu uda ci się odnaleźć równą jak stół i krągłą niczym biodra Scarlett Johansson drogę, to mieszanka mocy, dźwięku i przyczepności wywoła jeśli nie erekcję to na pewno pewnego rodzaju rozpalenie. Na równej drodze Clio R.S. jeździ jak gokart. Nie zmienia pasa ruchu tylko przeskakuje z jednego na drugi, nie przejeżdża zakrętu tylko go połyka, nie wyprzedza innych samochodów tylko minimalizuje je we wstecznym lusterku...
Małe Renault to 1200 kilogramów, 203 konie, 215 Nm, dwa litry pojemności czystej benzynowej frajdy. Nie wiem, czy jest to najlepszy hot-hatch na rynku, ale jestem przekonany, że jest to jedna z najlepszych zabawek jakie możesz sobie sprawić. Gdy decybele generowane przez silnik i wydech wwiercą się w twoją głowę zapomnisz o nie wypośrodkowanej trójcy pedały-siedzenie-kierownica, o trudnościach ze znalezieniem optymalnej pozycji za sterem i brzydkim przodzie. Jeśli tylko stać cię na tego typu samochód nie zastanawiaj się nawet chwili nad limuzyną, silnikiem diesla i miękkim zawieszeniem. Niech nie zajmuje także twej głowy to, kto będzie pracować na twoją emeryturę. Bądź hedonistą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz