piątek, 27 maja 2011

Po dłuższej przerwie...

Znów okazało się, że nie samym blogowaniem i motoryzacją człowiek żyje. Wyjeżdżasz na dwa tygodnie na wakacje, po poworcie ogarniasz najważniejsze rzeczy i ani się obejrzysz mija miesiąc.
Po przerwie tekst o klasie C od Mercedesa. Wspominałem w komentsach na blogomotive, że auto to...

Tak, klasa C z przed faceliftingu, więc nie wszystko jest już aktualne, ale co począć, gdy najnowszym wydaniem, które na ulicy na szczęście nie wygląda tak źle jak na zdjęciach, jeszcze nie było mi dane się dłużej przejechać.


Nie wiem jak wy, ale ja bardzo często w chwilach nudy zaglądam na strony www producentów samochodów i korzystam z konfiguratorów aut. Zakładam sobie pewien pułap ceny i sprawdzam, czy dany model można “złożyć” z przyzwoitym wyposażeniem za rozsądną cenę. Najczęściej okazuje się, że nie można i że miejskie auto z dieslem musi kosztować 70 tysięcy złotych, a sześciocylindrowa limuzyna najmniej 300.
Najtrudniejsze wyzwanie czeka jednak - moim zdaniem - te osoby, które zakładają, że na auto nie wydadzą więcej niż 150-160 tys. Czemu? To proste, z jednej strony możesz kupić bogato wyposażonego i mocnego Opla, Forda czy Peugeota, który jednak na zawsze pozostanie Oplem, Fordem czy Peugeotem, albo też sięgnąć po ekonomiczny wariant (czyt. skromny silnik i liche wyposażenie) marki premium. Odrzucając Saaba czyli auto, które myśli, że jest premium, Volvo od którego wieje nudą i wszelką włoszczyznę okazuje się, że na placu boju pozostają tylko czterej producenci: Audi, BMW, Lexus i Mercedes.
Jednak tu pojawiają się pierwsze zgrzyty. I niestety wybór ogranicza się niemalże samoistnie. Od każdego Audi na kilometr czuć “kompleks prowincji”. Lexus IS jest równie bez smaku jak Sushi , a BMW serii 3 po ostatnim faceliftingu zaczęło przypominać aktora z niemieckiego pornosa, który z grymasem na twarzy wykrzykuje “Ich komme”.
I jeśli spodziewacie się, że z zadowoleniem przyjąłem do wiadomości to, że ze wszystkich aut dostępnych za 160 tys. zł jedynym, które mógłbym wybrać jest Mercedes klasy C to jesteście w błędzie. Choć w gruncie rzeczy ja sam w nim byłem.
Ale po kolei.
Klasa C w wersji kombi wygląda jak stare BMW serii 3. Źle? Bynajmniej - czywiście znaczna część z was nigdy nie zgodzi się ze zdaniem, że jakiekolwiek auto może się choćby zbliżyć do E46, ale w przypadku klasy C kombi Mercedes jest naprawdę blisko, uwierzcie! Mercedes po wzięciu na celownik mistrza wyprodukował auto, które w końcu nie jest skierowane wyłącznie do osób z cukrzycą, nadciśnieniem i miażdżycą oraz wypisanym skierowaniem do geriatry. Cofnięta kabina, nadkola prawie ocierające się o długa maskę, przetłoczenia...i nawet lekko pretensjonalna gwiazda tak wielka jakby wprost z TIRa oderwana nie jest w stanie zniweczyć wysiłku projektanta.
Oczywiście nie wszystko jest idealne i to i owo można wypomnieć, ale gdybym to zrobił czułbym się jak ktoś kto wypomina Cindy Crowford pieprzyk, Kate Moss za małe piersi, a Naomi Cambell ciemną skórę.
Czepiać się można za to wnętrza. A to, że czuć w nim ducha Opla Vectry C. A to, że inne auta są obszerniejsze. A, że tu i ówdzie tak słaby plastik nie przystoi. Ale co tam, kilka detali rekompensuje wszystko, no i w gruncie rzeczy wytykanie tych drobnostek to czepialstwo . Dlaczego?
Na dobrą sprawę po 100 kilometrach w klasie C mogłem wrócić do Mercedesa, oddać kluczyki i napisać pean. Najlepsza pozycja za kierownicą z jaką ostatnio miałem doczynienia. Niebywale szeroki zakres regulacji, wszystkiego co tylko można wyregulować. Wygodne fotele. Każdy przycisk umieszczony tak bardzo pod ręką jak to tylko możliwe, zawieszenie, które daje w kość, gdy na drodze jest więcej dziur niż asfaltu, ale też zapewniające frajdę na zakrętach jakby nie był to Mercedes. Układ kierowniczy, który nie zapewnia uczucia prowadzenia barki. Wyciszenie dające ukojenie... Do klasy C chcesz wracać za każdym razem, gdy z niej wysiądziesz. A gdy nie możesz w niej być to patrzysz na nią i marzysz, że znów, gdzieś sobie jedziesz. Nie ważne, gdzie. Nie o cel podróży chodzi, a o jazdę.
Jazdę, którą skutecznie wspomaga silnik. Choć, gdy chcesz wydać nie więcej niż 160 tys. zł to możesz o nim  zapomnieć. Ale jeśli więcej czasu spędzasz za kierownicą niż w domu to zastanów się czy nie sprzedać żony, przestać płacić za edukację dzieci, psa oddać do schroniska, a teściowej zabrać emeryturę i może nawet czy nie zmienić mieszkania na mniejsze, byle tylko starczyło na wyższą ratę?
Dopłacić trzeba sporo, ale po pierwszych kilometrach zapomnisz, że pozbyłeś się rodziny. Diesel, ponad 200 koni i 500 Nm momentu obrotowego. Wyprzedzanie zawalidróg? Jakie zawalidrogi? Gaz, redukcja automatycznej skrzyni biegów i już musisz hamować by zmieścić się w lukę między wyprzedzonym, a następnym do wyprzedzenia. Jestem pewien, że przeczytanie poprzedniego zdania zajmuje więcej czasu niż opisywany w nim manewr.
W dodatku piekielny pęd do przodu nie powoduje wiru w baku. Spalanie można określić tylko jako bardzo niskie, niskie lub średnie. C250 CDI w trasie nie potrafi spalić dużo. Inaczej jest w mieście, choć uświadamiając sobie, że każdy koń mechaniczny potrzebuje 0,05 litra na każde 100 kilometrów dość łatwo użyć słowa “tylko”.
Powyższy opis Mercedesa jest krótki. Wiem. Ale dość dziwnie czuję się pisząc wyłącznie same superlatywy. Gdy klasa C pojawiła się w salonach uznałem ją za ukłon w stronę koreańskich producentów samochodów. Tylko czemu to Mercedes kłania się ludziom, którzy wolą jeść psy od wołowiny, a i o stylistyce i porządnym wykończeniu samochodów nie mają pojęcia? Ale dziś przyznaję się, że popełniłem błąd, wielki błąd. Może i klasa C ma nudnawe wnętrze. Może i 
 niezbyt przestronne. Może i mało mercedesowskie. Może Audi używa lepszych plastików, BMW konstruuje lepsze zawieszenia, a Lexus mniej się psuje. Ale spośród wszystkich aut, które do tej pory testowałem klasa C najbardziej przypadła mi go gustu.
Tak, zdaję sobie sprawę, że Jaguar XF, też mi się podobał. Subaru Imprezą i Fotesterem byłem zafascynowany, a Dodge Caliber STR4 powodował, że po plecach biegało mi stado mrówek.
Ale po 1500 km w klasie C jednoznacznie stwierdzam, że auto to uznaję za “najmojsze”. I możecie uznać to za zabawne, ale ten samochód zupełnie nie spodobała mi się jako Mercedes. Za to jako “das Auto” jest genialny - dziś mój bezapelacyjny numerem 1. I to chyba na długi czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz