czwartek, 21 kwietnia 2011

Koniec z tymi vanami

Pomyśałem sobie, że wrzucę ten tekst szybko. Tak, znowu z archiwum, znowu o vanie. Trzeci raz o tego typu samochodzie w krótkim czasie. Może trochę nudo i prorodzinnie zrobiło się przez to na FinalGear, ale że jest to ostatnie archiwalium o tego rodzaju pojeździe to...i ja i wy będziemy mieć to za sobą. Uff.
          

Prawie każde dziecko w Polsce w mniejszym lub większym stopniu wychowuje się z kultem jednej dyscypliny sportowej  - piłki nożnej. Pal licho, gdy nie znasz podstaw ortografii, wzorów skróconego mnożenia czy stolicy Uzbekistanu. Prawdziwie wartościowym człowiekiem czyni cię umiejętność kopnięcia piłki i wymienienia podstawowej jedenastki drużyny z miasta, w którym mieszkasz. I niekoniecznie dzieje się tak dopóki jesteś w podstawówce.


Sport zniszczony do szpiku kości przez pieniądze otaczany jest niemalże religijną aurą. A piłkarze pomimo, że zwykle są skończonymi półgłówkami to w jakiś nadprzyrodzony sposób stają się herosami, którym płaci się setki tysięcy, jeśli nie miliony, złotych za symulowanie fauli, opluwanie przeciwników, szydzenie z ich koloru skóry i strojenie coraz większych fochów. W dodatku przymus zainteresowania tą dyscypliną sportu powoduje, że ktoś kto ma ją akurat zdecydowanie gdzieś, uznawany jest co najmniej za dziwaka, który nie ogląda jej tylko dlatego, że całe wieczory spędza przed komputerem w poszukiwaniu najbardziej zdziczałego porno lub na oglądaniu filmów o Parku Narodowym Serengeti.

Także i ja, przez całe moje dotychczasowe życie, czekałem na takie chwile jak Finały Mistrzostw Świata, Europy czy Ligi Mistrzów. Jednak kilka lat temu, czyli na długo nim rozkwitła we mnie miłość do rugby, odkryłem, że brak obejrzenia meczu wcale nie powoduje, że nie mam o czym rozmawiać z kolegami w pracy, a gazety mają też inne strony niż sportowe. Przy okazji  przez nadmiar piłki nożnej w mediach i dość skuteczne próby odizolowania się od tej tematyki przegapiłem ostatni Mundial, wszelkie Ligi Mistrzów i Mistrzyń oraz mecze naszych rodzimych fajtłapów.
I wiecie co? Dobrze mi z tym. Zakłady bukmacherskie, rozognione z podniecenia twarze, zaciśnięte pięści, chóralne okrzyki, hektolitry złej jakości piwa i zajęte wieczory są mi zupełnie obce. W końcu nie marnuje pogodnych weekendów lub deszczowych wieczorów na oglądanie 22 facetów ganiających za jedną piłką. A najciekawsze jest to, że nawet nie dostrzegłem momentu, w którym ten sport przestał tak naprawdę dla mnie istnieć.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z Citroenem. Od początku pisania o samochodach byłem zachwycony autami tej marki. Wszystkie modele jakimi miałem okazję jeździć zmieniały moją światopogląd dotyczący Francuzów. Aż do teraz. Aż do chwili, gdy wsiadłem do Citroena C8. Nie, nie jest to zły samochód. Po prostu Chrysler Grand Voyager pomimo dużo gorszego silnika diesla i beznadziejnego, w porównaniu do citroenowskiego, automatu jest najlepszym vanem na rynku.
Skąd taki wniosek? Po 30 dniach i grubo ponad 8000 km spędzonych za jego kierownicą po drugiej stronie Atlantyku pozwalam sobie być małą wyrocznią dotyczącą vanów. A musicie wiedzieć, że gdybym  Grand Voyagerem, w Stanach zwanym Town&Country, po prostu przejechał 8000 km pewnie nie odważyłbym się, siebie tak tytułować. Jednak z powodu oszczędności przez większą część podróży, Chrysler służył mi za dom. I teraz naprawdę wiem jak ważnych jest kilka dodatkowych centymetrów przestrzeni w każdą stronę, jak nie ocenione są fotele chowane w podłogę, czy nawet, wyśmiewane przeze mnie wcześniej, 8 uchwytów na kubki wokół foteli przedniego rzędu. 

Niestety van z Francji nie ma żadnej z tych rzeczy. Owszem schowków mu nie brakuje, a fotele są obszerne, jednak co z tego jeśli C8 jest za mały by nawet z siedzeniami dwóch ostatnich rzędów zostawionymi pod śmietnikiem zmieścić w sobie:  nadmuchany materac 200x120 cm, dużą walizkę, plecak o pojemności 80 litrów, dwa plecaki na sprzęt fotograficzny, 2 kartony jedzenia, 2 galony wody do mycia, galon wody do picia i szpargały takie jak garnek, miski, 2 butle gazowe, palnik, papier toaletowy, ręcznik kuchenne, przyprawy, karton 24 puszek Coca-Coli,  3 torby ciuchów kupione w outletach na Florydzie, statyw, kosz na śmieci...OK, nie próbowałem tego wszystkiego zmieścić do Francuza, ale wiem jak wyglądał Chrysler po zapakowaniu tego wszystkiego do jego wnętrza …

Do jazdy po Polsce ma też van citroena za miękkie zawieszenie, które zmusza do hamowania przed każdym, nawet niezbyt ostrym zakrętem, solidne braki w wykończeniu, które objawiają się piszczeniem elementów wnętrza na złych drogach i otarciami naskórka. C8 ma też najgorsze zegary jakie kiedykolwiek w życiu widziałem. A w zasadzie nie widziałem. Są tak nieczytelne, że zgadujesz co pokazują.
Nie ukrywam, że C8 nie przypadł mi go gustu. Jest zwyczajnie zbyt mało fajny i zbyt zwyczajny, za mało odkrywczy, żeby móc konkurować, ze swoim większym, choć “chodzącym” w tej samej kategorii wagowej, rywalem zza Oceanu. Nigdy nie myślałem, że napiszę coś takiego o amerykańskim, rolniczym i tanim na tamtejszym rynku aucie: “Europo bierz z niego przykład”.

Dziwne zatem, że mając dużo gorszy samochód Citroen nie próbuje mydlić oczu potencjalnym klientom niską ceną. Gdybym zapłacił 186 000 zł za C8 z silnikiem 2,2 HDI pod maską i automatem, a potem spojrzał na cennik Chryslera, gdzie porównywalnie wyposażone auto kosztuje 175 000 wziąłbym młotek do ręki i własnoręcznie bił się nim w głowę, mając nadzieje, że głupie pomysły już się w jej trzymać nie będą.
Obecnie powyższy akapit ma taki sam sens jak turystyczny wyjazd do Amsterdamu z własnym zapasem marihuany. Jak pokazuje strona citroen.pl francuski van zniknął z polskiego cennika tej marki..

A zatem jakże bliski mojemu sercu Citroenie, zanim zaczniesz tworzyć następcę C8 rozbierz na części Chryslera Grand Voyagera, spójrz jak Amerykanie wspierani niegdyś przez Niemców zrobili swój samochód i spróbuj następnie wszystkie klocki poskładać według własnej filozofii. Ze starannością i smakiem znanym z modeli C3 i C5. Sukces gwarantowany. I może nie będzie jak z piłką i moja sympatia do ciebie powróci?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz