środa, 6 kwietnia 2011

W nowych barwach

Zmiany kolorów nastąpiły. No to kolejny tekst z archiwum.


Zastanawia mnie czasami czemu polski rynek muzyczny jest tak mizerny. Czemu tak bardzo media komercyjne promują nie wnoszące nic do muzyki gwiazdki jak Doda czy inne gnioty w stylu Marii jakiejś tam, którą znać mogą tylko czytelnicy Pudelka bo chyba nikt nie słyszał jeszcze jej piosenki. Gdy widzę w telewizorni jak po raz kolejny za super zespół uznawane jest De Mono to w mojej kieszeni nie otwiera się scyzoryk, czy nawet nóź. Moją kieszeń rozrywa maczeta.
Co gorsza jeśli nie przepadasz za twórczością polskich „artystów“, nasze zidiociałe media komercyjne z chęcią zaprezentują Ci brzmienie równie mizernych gwiazdek z zachodu, przez co różnice w ofercie muzycznej rozgłośni radiowych przypominają różnice programowe kandydatów na prezydenta, w których do drugiej tury przechodzą Jarosław Kaczyński i Antonii Macierewicz.


Hmm…wstęp chyba słabo odnosi się do tego co za chwilę. Choć w gruncie rzeczy dotychczasowe Lancery, poza oczywiście Evo, były gniotami pod każdym względem. Były brzydkie, bez wyrazu, zwyczajne, szare, paskudne….
Ale spoglądając, już od jakiegoś czasu, na Mitsubishi Lancera Sportback jest inaczej. Co prawda styliści tak bardzo zdziwili się jak świetnie zaprojektowali przód auta, że na siłę próbowali zrobić jak najbardziej zwyczajny tył. I może wygląda on jak trochę przestylizowany Chevrolet Lacetti, ale to dzięki bombowemu przodowi Lancera, nawet niewidomi zaliczać muszą do grona najbardziej przykuwających wzrok kompaktów. Wielka atrapa chłodnicy, umieszczona pod takim kątem jakby designerzy Mitsubishi chcieli zakpić z oporu aerodynamicznego, przymrużone reflektory i maska długa jak lądowisko wahadłowca na przylądku Canaveral wyglądają tak groźnie, że aż w głowie myśl się pojawia A dlaczego w opcjach wyposażenia dla Lancera nie ma kagańca?
Gdy przejeżdżasz przez wsie kompaktowym Mitsubishi masz wrażenie, że ludzie zasłaniają dzieciom oczy, aby nie opętał ich szatan, że matki gonią swoje młode córki do domów, aby te nie utraciły dziewictwa, a chłopi zaraz zaczną rzucać w ciebie kamieniami bo kury przestały się nieść, a krowy dawać mleko.
Szkoda tylko, że odwagi twórcom Lancera nie starczyło, gdy zabrali się za projektowanie wnętrza. Nie dość, że nudne i bez smaku jak burgery w McDonaldzie to jeszcze wykonane  z plastiku przypominającego asfalt. Tak, tak, prawie taka sama faktura i twardość. Choć może dzięki temu nic nie jest wstanie wydobyć z niego jakiegokolwiek dźwięku?
Całe szczęście, gdy nadchodzi noc i przestaje być ono widoczne przed oczami kierowcy ukazują się ładne, skromne, nieprzestylizowane zegary. Zawsze coś…
Szczególnie, ze przekręcając kluczyk, czy też w przypadku Lancera Instyle, w którym kluczyk masz zawsze w kieszeni, coś co jest jego imitacją (czemu panowie z Mitsubishi nie wstawili lekko fetyszyzującego przycisku Start/Stop?) i mając w pamięci wygląd kompaktowego japończyka spodziewasz się niesamowitego gangu silnika, szybkich reakcji na gaz i ciągu przy każdej prędkości obrotowej wału korbowego. Niestety silnik 1,8l mający 143 konie mechaniczne na wolnych obrotach jest cichy jak gwałciciel czekający na swoje ofiary w ciemnym zakamarku klatki schodowej. Reakcja na gaz jest, ale bardziej jak w dieslu niż w benzynowym silniku o japońskim rodowodzie. A i chęć do przyspieszania mogłaby być w tym aucie lepsza. Każda próba dynamicznego nabieranie prędkości, gdy wskazówka obrotomierza nie przekroczyła 4000 obrotów, kończy się klęską podobną do tej jakiej doświadczyły Niemcy na koniec I wojnie światowej.
Czytając powyższe zdanie myślisz, że zapewne w górnych zakresach obrotów Lancer zmienia się nie do poznania i każdego, kto nie zdąży zjechać mu z drogi wciąga swoim wielkim grillem, aby pod maską zmienić go w kupkę osmolonego złomu. I w istocie rzeczy…tak nie jest. Powyżej 4 tys. obrotów robi się jedynie głośno. A jak nie było przyspieszenia, tak nie ma.
I jeśli niezbyt sportowe zachowanie silnika w tym samochodzie można uznać za niespodziankę to pracę zawieszenia trzeba określić mianem porażka. Gdyby, czytał to ktoś z Mitsubishi napiszę by zauważył. P-O-R-A-Ż-K-A. Od tego auta oczekuje się wrażeń jak z jazdy gokartem lub elektrycznym autkiem z wesołego miasteczka. Ma być twardo i agresywnie.
Wszystkie reakcje mają być natychmiastowe. A tu jest mięciutko i cichutko. Wszelkie nierówności wybiera jak Citroen czy Mercedes, a nie jak auto, którego przodek przez kilka sezonów wygrywał rajd za rajdem i umożliwił Tommiemu Mäkinenowi zdobycie paru tytułów Rajdowego Mistrza Świata. A do tego ta wielka podsterowność. Każda próba szybkiego, agresywnego zamknięcia zakrętu, każdy nagle zacieśniający się łuk i przednie koła płużą, próbując zaparkować w rowie.
Trochę mi szkoda Lancera. Z jednej strony jest to naprawdę dobry samochód, który w wersji z silnikiem benzynowym ma świetnie skalkulowane ceny. Z drugiej strony swoim wyglądem obiecuje zupełnie inne doznania niż jest w stanie zaoferować. I to jest jego największa wada. Udaje coś czym nie jest. Zupełnie jak polski przemysł muzyczny i wykreowany wokół niego szoł-biz.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz